Wpieriod znaczy naprzód, jakby kto nie oglądał za młodu rosyjskich filmów wojennych.
Wczoraj zaczęłam dzień o szóstej, gdyż o 8.00 miałam badania wstępne do nowej pracy. W momencie gdy wstałam, wybuchła Pani Burza.
Jota odstawiłam do szkoły na 7.30, co jest jego absolutnym rekordem i wskazanej godzinie rozpoczęła maraton badań i wywiadów lekarskich, który trwał do pierwszej i obejmował zasięgiem pół miasta, bo dochtorzy przyjmowali też w swoich gabinetach. Potem, wykończona, powlokłam się do biura. Byłam nawet dość wydajna i załatwiłam parę spraw.
Przez cały dzień nie udało mi się nic zjeść - aż do 18.00, gdy Jot postawił mi lody.
O 23.00 po prostu padłam. Przespałam jedenaście godzin, w trakcie których śniła mi się wojna atomowa i śmierć rodziców. Nie obudziłam się nawet, świadoma, że rodzice i tak dawno nie żyją. A na wojnę nic nie poradzę.
Teraz późne śniadanie, suszenie włosów na balkonie, bo pogoda ładna, ogarnianie kuchni.
Ciekawam, czy nowa praca stanie się rzeczywistością i co mnie tam czeka.